Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest duchowi semickiemu naogół obca; nie przedstawia ani drażniącej łamigłówki dla mózgu, ani sposobności do hałaśliwego kolportażu jakiej wciąż dostarcza niespokojna krzątanina niemieckiego parweniuszostwa.
Jużto, nawiasem mówiąc, wogóle francuska scena nie znajduje łaski w oczach „odnowicieli“ teatru. Teatr francuski? Thi, co to za teatr! Poprostu, tak wczoraj jak i dziś, wyborni aktorzy wybornie grają wybornie napisane sztuki. Wrócisz do Paryża za dziesięć lat? Znowu, bestye, doskonale grają! Cóż to jest? To zastój, to marazm! Gdzie postęp, gdzie stylizacya, gdzie nowe prądy, gdzie (przedewszystkiem!) miejsce dla reformatora teatru?
Przytoczę jeden przykład tego kręćka: Przed kilku laty, jedna z najwybitniejszych polskich artystek grywała równocześnie dwie sztuki, dość pokrewne treścią oraz postacią bohaterki, mianowicie Kobietę i pajaca Pierre’a Louys‘a, awanturę bezpretensyonalną i żartobliwą, oraz Demona ziemi Francka Wedekinda, również awanturę, tylko że pretensyonalną, nadętą i niedorzecznie tragiczną. Obie sztuki trzymały się wyłącznie efektowną rolą kobiecą. Trzeba było widzieć, jak, pod wpływem panującej suggestyi, odnoszono się do tych dwóch sztuk: na pierwszą tłoczyła się wprawdzie publiczność, ale słuchała jej wstydliwie, z pobłażliwem, lekceważącem wzruszeniem ramion; Demona ziemi natomiast podawano i przyjmowano niby jakieś wysokie mysteryum!
Do jakiego stopnia specyficznie ponure zabarwienie temperamentu Pawlikowskiego zidentyfikowało się