Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i kochana pułkownikowa, i przezacny major, i ta atmosfera dobroci jaką przepojona jest sztuka.
Ale pogański bożek, Amor, który tyle psoci w utworach francuskiego pisarza, przeniesiony nad Wisłę, uspokoił się, wystateczniał. Tam, w owych pojedynkach jakie toczy między sobą dwoje serc, chodzi tylko o miłość samą; to owe rozkoszne próby, walki, towarzyszące zaczątkom rodzącego się uczucia: czujemy iż małżeństwo, które kończy sztukę, jest, przeważnie, ot, konwencyonalną formułą teatralną, symbolem momentu w którym para kochanków pada sobie w objęcia. Tu inaczej. Od pierwszej chwili wiemy, ponad wszelką wątpliwość, że chodzi tu o rzeczy poważne, o sakrament. Kochankowie innym zgoła przemawiają językiem, inne myśli ich zaprzątają. Właściwie głównie on, ten rozsądny Adolf. Kobieta zostaje kobietą, szerokość geograficzna niewiele zmienia w jej istocie; pan Adolf ma natomiast troski odmiennej zgoła kategoryi, niżby je mógł objawić jakiś Lelio lub Dorant. Nie wątpliwość o sercu ukochanej wstrzymała go od stanowczego kroku; ale obawa czy będzie dość gospodarną, czy nie nazbyt rozmiłowana w „ampletach“; ma jej za złe że nadto uwagi poświęca strojom, że ujmuje sobie lat (o Sarmato!), że, mimo pięknej i świeżej cery, nie obce jej są sekrety gotowalni... Takiego-to partnera zyskała na polskiej ziemi rezolutna panna Cecylia, rodzoniuteńka siostra owych miłych Sylwij i Hortensyj teatru Marivaux! Cóż za los! Z iście kobiecą gibkością poddaje się tym barbarzyńskim kaprysom; obawiam się iż powetuje to sobie po ślubie... Ale jest w tej komedyi jeden rys, który świadczy