Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Proszę tylko nie przypuszczać, że, w tym zakładzie, gdzie regulamin nawet personalowi domowemu nakazuje jasne włosy (to budzi wesołe myśli), bose stopy i kuse spódniczki, moralność w czemkolwiek szwankuje. Z pewnością nie; a gdyby nawet czasem, troszkę, to nie z udziałem pana asystenta. Ten chłopak, szczwany jak rutynowana kasyerka z nocnej kawiarni, wie iż, gdyby zdecydował się na wybór, byłby zgubiony: inne, wzgardzone kuracyuszki nie darowałyby mu tego; straciłby cały fluid. Dlatego, wedle swego wyrażenia, „migota tylko chusteczką przed oczyma, ale jej nie rzuca“; jest jednakowy dla wszystkich pacyentek, czarujący, wymykający się z rąk, drażniąco bierny...
To tło, ta atmosfera zakładu, nerwowa elektryczność kobiecego niedosytu, te typy galicyjskich gości (mocno już zresztą „zbałuczczone“), ta zabawa „w chowanego“, polegająca na tem, iż kuracyusz jedzie z dalekich stron za ciężkie pieniądze do lecznicy słynnej surowym regulaminem, aby, następnie, całą chytrość obrócić na oszukiwanie tegoż regulaminu; te wiktuały sprowadzane pokryjomu z miasteczka, niewinne „orgie“ z sardynkami, homarem i szampanem urządzane sekretnie w nocy; te fabrykowania przeróżnych lekarstw zapomocą szczypty cukru i soli, co w medycynie, nosi poetyczną nazwę psychoterapii, „leczenia duszy“ — to wszystko odmalowane jest dowcipnie i barwnie. Jakoż, pierwszy akt upływa nam w pogodzie ducha i szczerej wesołości, czekamy drugiego pełni najlepszych nadziei. Ale oto staje się rzecz dziwna i trudna do pojęcia u tak wytrawnej znawczyni ekonomii scenicznej jak p. Zapolska. Mianowicie, w chwili gdy autorka wy-