Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XVII.

Oczy Anglików, jak strzały, łakomie
Utkwiły wszystkie w warownym Branksomie,
Co tak już blisko, że słuch przenikliwy
Dosłyszy każde brząknienie cięciwy. —
Na wałach wkoło jeżą się błyszczące,
Ostrza halabard i włóczni tysiące;
Na wieżach stoją mosiężne haubice,
Gotowe ciskać grom i błyskawice;
Słupem z nadbramnych baszt, dym i popioły
Wieją z pod kotłów smażącéj się smoły:
Deszcz to ognisty na nieprzyjacioły!
A od czerwonych promieni ogniska,
Śród kłębów dymu stal krwawo połyska.
Anglicy patrzą; — wtém most się odwala,
I z bram wyjeżdża rycerz, w którym zdala
Poznali wszyscy, starca Seneszala.

XVIII.

W pełnéj byli zbroi, prócz hełmu, a biała
Broda poważnie na pierś mu spływała.
Niezgięty wiekiem, prosto siedział w łęku:
Wodze rumaka w lewym ściąga ręku,
I coraz bodźcem łechtając po bokach,
Zmusza go zwolna iść w ciągłych podskokach.
Na znak rozejmu, w prawicy nad głową
Trzymał do góry gałązkę wierzbową;