Koń wzbił się na wierzch — nozdrza rozszerza,
Fala dosięga piersi rycerza,
Pryska nad głowę: — lecz w nim odwaga
Z niebezpieczeństwem równo się wzmaga.
Zwrócił na ukos, i z biegiem prądu
Kierując zręcznie, dobił się lądu.
Koń nie miał czasu parsknąć na brzegu,
Pan go znów bodźcem zmusił do biegu.
Przez Bowden-Moru pędząc bezdroże,
Halidon-Hillu obaczył wzgórze,
I westchnął z smutném wstrząśnieniem głowy. —
Bo w myślach jego stanął dzień owy,
Straszny dzień piérwszy wojny domowéj,
Krwawy początek dziedzicznych swarów,
Przyjaznych dotąd Skottów i Karrów[1].
Gdy król, w Duglasów tęskniąc przemocy,
Wiernéj Bukleja wezwał pomocy,
A wodze Karrów, w stanowczéj chwili,
Zwycięztwo jego w klęskę zmienili;
A śród pogoni, ciżby i mordu,
Legł z nich najpierwszy, baron z Cessfordu. —
Z gniewem w bok konia topiąc ostrogi,
Deloraine mijał widok złowrogi;
Aż z góry we mgle ujrzał w oddali,
Cień wież Melrozu, błysk Twidu fali.
- ↑ Halidon był starożytném siedliskiem Karrów z Cessfordu. Pole bitwy lorda Duglasa z Buklejem, zowie się dotąd Polem Potyczki. Ob. notę 2.