Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stanął obozem — rabuje i pali,
I obiegł zewsząd mury Orleanu.

Teobald.

Boże! strzeż króla!

Bertrand.

Mówią, co widzieli,
Ze jak szarańcza, gdy padnie śród łanu,
Jak pszczoły w ulu — rój nieprzyjacieli,
Nieprzeliczony — jak oko zasięga,
Zaczernił wkoło równiny i wzgórza.
Cała Burgunda zebrana potęga,
Od gór Szwajcarskich do zimnego morza;
Ludzie różnego narodu i stanu,
Różnych języków, zgromadzeni razem,
Przysięgli, mówią, zgubę Orleanu,
I chcą go zniszczyć ogniem i żelazem.

Teobald.

O! straszne czasy! gdy się brat krew brata,
Ziomek krew ziomka przelewać ośmiela! —
Mściwy Burgundzie!

Bertrand.

Gorszy wzór dla świata!
Matka królewska, dumna Izabella,
Jest téż z Filipem. — Konno, w pełnéj zbroi,
Przejeżdża szyki; błaga i zaklina
Wszystkich o pomstę — niby krzywdy swojéj —
Matka! o pomstę przeciw swego syna!…