Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Próżne żądanie! — nie ma go! — przepadło
To tak krzepiące jéj duszę widziadło,
Co błysło tylko, jak ów sen uroczy,
Co przez dzień łzami zmordowane oczy
Na chwilę drogą postacią omami:
Obraz tęczowy, pół w świetle, pół w cieniu,
Co na tle duszy, w smutku lub uśpieniu,
Promień miłości maluje przed nami! —
Próżne żądanie! — lecz skoro ujrzano,
Że ze snu oczy i głowę podniosła,
Wnet, jakby tylko na znak jéj czekano,
Cała się rzesza rzuciła do wiosła;
Morze wkrąg białą okryło się pianą,
I wre pod łodzią — lecz gdzież łódź ich niosła? —
Spójrzała Hilda — o! straszne zjawisko!
To skała Gwebrów! — już blizko, już blizko! —
Oni wprost pędzą, gdzie zamiast przystani,
Czerni się paszcza podziemnéj otchłani. —
Wzrok się jéj zaćmił — zamknęła powieki. —
Niegdyś, bezpieczna z okien swego gmachu
W tę stronę spójrzeć nie mogła bez strachu,
Gdzie wieczne wrogi Jemenu i Mekki,
Leżą ukryci po skałach i grotach,
Jak skorpiony w zatrutych swych splotach. —
Cóż teraz? — czyjéj zawezwie opieki? —

Z brzegów, słoneczną świecących pogodą,
Pod jasném niebem, po nad jasną wodą,