Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na cześć wielkiego Gieniusza wody,
Za wiatr przychylny i wierne pogody. —

Słowik się rozstał z rożanemi krzewy,
Zkąd nócił w nocy niesłuchane śpiewy,
I przed spójrzeniem jutrzenki się chroni,
Pod cieniem liści granatnych jabłoni,
Co od jéj blasku, na tle swéj zieleni,
Błyszczą jak tęczą ognistych kamieni,
Oblane rosy tak czystéj perłami,
Że najlepszego oręża nie splami[1],
Że miecz nią zlany, wartby jeszcze z rana
Uzbrajać ramię młodego Sułtana,
Gdy po raz piérwszy zasiądzie na tronie!

Lecz oto słońce ze wschodniéj purpury
Wzniosło promieńmi uwieńczone skronie —
I już świat cały ogniem życia płonie! —
Słońce! — Aniele światłości! ty, który,
W dniu narodzenia świata i natury,
Sam piérwszy, wiodąc jasne gwiazd gromady,
Wszedłeś w ogniste Stworzyciela ślady!
Gdzie są dni owe — świadku ich odwieczny!
Gdy cały Iran, jako kwiat słoneczny,
Z czcią i miłością, o każdéj dnia dobie,
Okiem i sercem zwracał się ku tobie?

  1. Franklin, mówiąc o klimacie Szyrazu, powiada: „Rosa tak jest czysta, że najlepsza stal, przez całą noc zostawiona na dworze, nie zardzewieje od niéj.“ —