Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Puka — lecz zcicha — bo dłoń jego drżąca,
Bo w duszy jego myśl przerażająca!… —
Drzwi się otwarły — lecz przy nich nie ona,
Na któréj uścisk gotował ramiona!
A sługa milczy: — on dwakroć próbował,
Dwakroć chciał spytać — i słów nie znajdował.
Porywa lampę — w pośpiechu i trwodze
Z rąk mu wypadła, i zgasła przy nodze. —
Poszedł w ciemności — lampa tylko druga
Z głębi mrocznego kurytarza mruga.
Rozemknął izbę — wszystko się odkryło,
Co serce jego czuło — nie wierzyło.

XX.

Nie wyszedł, nie padł, nie płakał — wzrok wlepił,
Zimny dreszcz serce ścisnął — nie pokrzepił.
On patrzał — boleść wzrastała tajemnie —
Czuł, lecz pomyśleć nie śmiał, że daremnie!…
Za życia ona piękniejszą nie była.
Śmierć ją jak dziecię do snu utuliła.
Zimny kwiat, tkwiący w jéj zimniejszym ręku[1],
Trzyma z ujęciem tak żywego wdzięku,
Że zda się żartem utaiła we śnie,
Że jeszcze budzić i płakać zawcześnie! —
Snieżne powieki rzęsami długiemi
Ćmią — myśl się wzdryga na to, co pod niemi!… —
Tam to się naprzód pastwi śmierć niszcząca,
Gdy duszę z tronu światłości wytrąca,

  1. Na Wschodzie jest zwyczaj rozsypywać kwiaty przy ciałach zmarłych, i dawać bukiet w ręce młodych osób.