Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i większe sumki łatwowierni chorzy i, kaleki masami rzucali w duży, skórzany worek, który chwalca miał zawieszony u pasa i niby o łaskę najwyższą upraszali o poradę.
Skoro tylko pacyent wszedł do hali i stanął przed obliczem Kwang-si-tun’a, ów utkwił w nim wzrok badawczy i przypatrywał mu się bardzo długo. Zaczem, ze stolika inkrustowanego perłową konchą brał maleńkie, porcelanowe fiolki napełnione płynem, albo pudełeczko z kolorowego papieru, hieroglifami pokryte i takowe wręczał pacyentowi.
To były lekarstwa do wewnętrznego użytku. Innym pacyentom na bolące części ciała Kwang-si-tun własnoręcznie przylepiał plastry, okadzając je poprzednio wonnościami, a zarazem szepcząc nad nimi tajemnicze zaklęcia. Te wszystkie manipulacye musiały bardzo dodatnio działać na pacyentow, albowiem wszyscy, bez wyjątku, z przed oblicza Kwang-si-tun’a odchodzili, widocznie pełni otuchy, wiary i nadziei, w polepszenie zdrowia i ulgę w cierpieniach.
— I ja też poproszę Kwang-si-tun’a o poradę — rzekłem do mojego towarzysza
— Czyś chory? — zatrwożył się Tomasz Korsak — i czy podobna, abyś jakąkolwiek wiarę przywiązywał do porady tego skośnookiego szarlatana?
— Nie jestem chory, ale pragnę się zabawić, a głównie pragnę zbliska przypatrzeć się tej