Przejdź do zawartości

Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rąc trzebaby rzec, powtarzał frazesy oklepane już na trybunach i w dziennikach wygłaszane wielokrotnie, znane ogólnie, — chociaż z jego harangi było widać, że tylko jest głosicielem cudzych idei, lecz nie gorliwym tych idei wyznawcą i zręcznym ich propagatorem.
— Julek! powiem Stasi, że teraz ty chcesz mówić, — proponuje swojemu bratu[1] jedna panienka.
— Daj pokój! cóż u licha! przecież nie potrzebuję jej protekcyi, ani pozwolenia. Mam tutaj takie same prawa, jak tamten — burzliwie odpowiada siostrze student, mający w swej postaci dużo młodzieńczej dzielności.
Staje, w tem samem miejscu, które opuścił „Mirabeau“ i mówi:

— Przed chwilą z ust kolegi, — wymienia nazwisko — usłyszeliśmy, że klasy uciśnione, wyzyskiwane, do organizacyi „Proletaryat“ wyciągają ręce po opiekę, po wyzwolenie z ucisku, po szczęście... Czy to wyzwolenie, czy to szczęście od was kiedykolwiek dostaną?... czy wasza organizacya może je rozdawać wedle upodobań i woli?... Wszak:

  1. Juljan ⁂, który właśnie to zebranie zorganizował.