Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wątpię — gadał Kazik — że pan Rafałowicz, który jest mąż uczony i mądry, myśli nad tem i coś tam pewnikiem wymyśli, ale zawżdy na wszelki wypadek byłoby dobrze, gdybyśmy i my mieli jaki sposób wydostania się z miasta.
Maciek, który właśnie rozpruł kołnierz, wydobywał talary i układał je ostrożnie, jakby były szklane, na stole, mruknął:
— To fracha.
— Jakto fracha? żali nie wiesz, że Szwedy nikogo nie wypuszczają z miasta bez osobliwego karteluszu generała Wittenberga? Skądże my takiego karteluszu weźmiemy?
— Co mi tam po karteluszu!
— Więc masz sposób wydostania się z miasta?
— A mam.
— Jaki? gadajże!
— Jest dziura w murze.
— Gdzie?
— Od ulicy Mostowej.
— I można nią przejść?
— Ja mogę, bom cienki... a i ty też.
— A pan Rafałowicz?
— On nie. Ma brzuch... hi! hi! hi!
Śmiał się, sam nie wiedział zapewne z czego, a talary wydobywał i układał je ciągle bardzo, ostrożnie, rzędem na stole.
— Pokażesz mi tę dziurę? — pytał Kazik.