Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak!
— Patrzaj, nic wiedziałem o tem, żeś ty taki oszczędny. No, powiedz mi i cóż ty myślisz z tym kramem robić? Cóż o twojej matce słychać?
Na wspomnienie matki Maciek skrzywił się szkaradnie, jak wiatrak począł rozpaczliwie machać długiemi rękami i jęczeć:
— O, laboga! laboga!
— Nie, lamentuj, bo to wstyd, kiedy taki duży chłop lamentuje jak, nieprzymierzając, baba — mówił Kazik.
— Kiedy mi żal serce ściska.
— To niech ci nie ściska, bo lamentowaniem nic nie zrobisz, jeno czynem. Ot, wiesz co, Maciek, chcesz oswobodzić matkę?
— Chcę.
— To posłuchajże mnie, nadstaw dobrze uszów i uważaj.
Tu opowiedział Kazik, że jutro o południu mają zamiar z Kacperkiem i panem Rafałowiczem spuścić się do lochów podziemnych, któremi dostaną się do Zamku, a tam dostawszy się raz, obaczą co robić. Cała bieda tylko w tem, że trzeba zabrać ze sobą żywności, łuczywa, hubek, krzesiwa, a on, Kazik, nie ma na zakupno tych przedmiotów pieniędzy.
Maciek słuchał tego pilnie, wytrzeszczywszy swe maleńkie oczka, a gdy Kazik skończył, machnął rękami i rzekł: