Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ IV
Jako Kacperek obrzydzenia dostaje na myśl o postępku pana Gizy.

Dziś tedy o południu — rozpoczął swą relacyę Kacperek — przybył do ratusza, do pana prezydenta, pewien braciszek, jakoby z konwentu Bernardyńskiego. Patrzałem na to własnemi oczami, bo w izbie radnej, okrom pana Gizy i mnie, nikogo więcej nie było. Patrzę ja na owego braciszka, a że ja ich tam wszystkich znam w naszym klasztorze warszawskim, więc zaraz sobie powiadam: o! to nie tutejszy, to jakiś obcy. Siedzę sobie tedy, gryzę pióro i patrzę, ile że on braciszek wcale mi nie wyglądał na zakonnika, ale chyba na żołnierza.
— Tak? — zapytał ciekawie pan Rafałowicz — a dla czegóż to?
— Dla tego, proszę jegomości, że wszedł z trzaskiem do izby, a postawę miał dumną i wypro-