Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XXIII
W którym Kazik Ginter puszcza się na wątłem czółnie do obozu polskiego.

Trudno opisać uczucie radości i ulgi, jakiego doznali nasi peregrynanci, gdy po całodziennem nieomal błądzeniu po podziemiach, znaleźli się nakoniec na wolnem powietrzu, pod gwiaździstem sklepieniem niebios. Każdy z nich lżej odetchnął i cieszył się swobodą. Jak słusznie zauważył pan Rafałowicz, na wschodzie niebo już bielało i świt się robił. Wiatr, jak zwykle nad ranem, zerwał się i mile chłodził rozpalone niewywczasem, zmęczeniem i febrą twarze, a Wisła pluskała wesoło. Cisza była zupełna.
— No — mówił pan Rafałowicz — śpieszmy się, nie mamy ani chwili czasu do stracenia.
A pan Żórawski na to:
— Tu się kończy moje przewodnictwo. Dalej sobie acpanowie radźcie sami...