Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cym rozgłosem i powtórzony przez echa staroświeckich sklepień, Manderstörna zerwał się na równe nogi, usiadł na łóżku i krzyknął chrapliwym głosem:
Wer da!
Jego wielkie, rozszerzone przez trwogę oczy, błądząc po izbie, spoczęły nakoniec na białej postaci Maćka, który w samych drzwiach się zatrzymał i stał tak nieruchomy, gotów każdej chwili do ucieczki, lub do dzielnej obrony. Ale wszystko to było niepotrzebne. Szwed, zobaczywszy przy migotliwem świetle kaganka białą postać, ze strasznym, nieludzkim krzykiem rzucił się ku drzwiom, prowadzącym w głąb zamku, otworzył je i ciągle wrzeszcząc, wymawiając jakieś słowa, uciekł.
Maciek roześmiał się i szepnął:
— A tom mu pietra napędził! hi! hi! hi!
Ale nie było tu czego czekać. Wysunął się cicho, drzwi za sobą zamknął i pędem zbiegł po schodach do pana Żórawskiego, którego zastał siedzącego w tej samej pozycyi, w jakiej go zostawił.