Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

twarz mu na czerwono umalował. Zrobił się straszny krzyk i dwaj towarzysze poszkodowanego dobyli pałaszy i rzucili się na Maciejową, chcąc ją zarąbać, ale ta, wrzeszcząc w niebogłosy, nie ustąpiła ani kroku, tylko chwyciwszy starą drapakę, która w kącie kramiku stała, tak dzielnie nią wywijać zaczęła i tak prać bez litości pijanych Szwedzisków, że nie tylko nic jej zrobić nie mogli, ale sami potracili kapelusze i gęby mieli szpetnie podrapane. Rzucali się wprawdzie zawzięcie z gołemi szabliskami w garści, ale że nie byli trzeźwi, więc ciosy ich padały na daszek kramiku, a przytem zbiegło się dużo ludzi na krzyk Maciejowej i jak mogli, tak jej bronili.
Właśnie w tej chwili zjawił się Kazik, wracający z limonami od pana Fukiera. Spostrzegł on, że jeden ze Szwedów, widocznie trzeźwiejszy, przestał rąbać pałaszem, a natomiast gotował się przebić zdradzieckim sztychem broniącą się walecznie dzielną przekupkę. Widząc to Kazik, który znał się a nawet przyjaźnił z synom Maciejowej, czeladnikiem Maćkiem, nie wiele myśląc, tak zręcznie i szybko podstawił nogę Szwedowi, że ten jak długi runął na ziemię. Zaraz też znalazło się kilku ochotników, którzy leżącego Szweda poczęli niemiłosiernie okładać kijami, a Kazik