Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i miał dość znaczną długość, tak że biedny męczennik mógł się swobodnie po ciemnicy poruszać. Posadzka była wyłożona wielkiemi płytami kamienia, ale przez czas i wilgoć, płyty te od dawna roztąpiły się i pod nogami uginały się jak klawisze.
Co wszakże najważniejsza, to że wprost drzwi, tak niefortunnie wyłamanych przez Maćka, znajdowały się w przeciwnej ścianie inne drzwi, również żelazne i z pozoru dość mocno wyglądające, nizkie, wązkie, oprawione w odrzwia kamienne.
— Otóż jest wyjście z tej piwnicy — rzekł pan Rafałowicz — ale czy dadzą się one tak łacno jak tamte otworzyć!...
— O, ja już nie chcę, nie chcę ich otwierać — zawołał Maciek — bo tam może jest druga śmierć!
— Kazik, obacz no te drzwi! — rzekł pan Rafałowicz, nie odpowiadając na niemądrą uwagę Maćka.
Kazik zbliżył się z pochodnią, począł owe drzwi opatrywać, aż nagle zawołał:
— Tu jest klucz i jakiś papier.
— Papier! — zdziwił się pan Rafałowicz — a to co ma znaczyć?
— I jest coś na nim napisane.
— A to osobliwsze! — zawołał pan Rafałowicz i żwawo do owych drzwi pobiegł.