Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za co niech będą Bogu Wszechmogącemu dzięki, były zrujnowane, więc od huku się zawaliły. Otóż to, jak to było... Pan Jezus nas ocalił cudem prawie i jak tylko na świat Boży wrócimy, zaraz dam na Mszę św. do cudownego Pana Jezusa u Fary i krzyżem będę słuchał nabożeństwa. Ale cóż teraz mamy czynić? Wartoby, mociumpanie...
— Oho! — zawołał Maciek wesoło — skoro jegomość już mówi mociumpanie, to już jest dobrze,
— Stuliłbyś gębę, niecnoto, bo to wszystko przez ciebie i zawżdy, jako widzę, masz pstro we łbie. Otóż tedy, należałoby obaczyć, zali on korytarz tak się zawalił, że przez niego nijakiego już nie będzie przejścia...
— A to ja obaczę! — ozwał się Maciek.
— Jeno ostrożnie, bo może gdzie jeszcze sklepienie wisieć i znowu runąć.
— Ha! skoro jam wszyćkiemu winien, to ja powinienem pokutować — mówił Maciek — a zresztą, zginę, to i cóż? O, laboga, laboga, wielka mi rzecz! Raz kozie śmierć i tyle!
Wziął gorejącą pochodnię i ruszył ku onemu zawalonemu sklepieniu, ale niebawem wrócił i rzekł;
— Strach tam chodzić, i patrzeć. Wszyćko jeno w gruzach i cegły tak wiszą, że lada moment spadną, a przejścia nijakiego niema.
— A no — zakonkludował pan Rafałowicz — Pan Bóg nas uwolnił od Szwedów, ale już wró-