Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XII
Jako czterej peregrynanci przekonani byli, że umarli.

Za nimi, gdzieś w dali długiego korytarza w mglistych oparach wilgoci, w ciemnościach mętnych i czarnych, błyszczały liczne światła ruchliwe i co chwila zmieniające miejsce. Skąd się ono wzięły, kto te światła niósł — z tej odległości, w jakiej znajdowali się czterej wędrowcy, dostrzedz nie można było, dość, że były one liczne i że widocznie naprzód się posuwały. Od nich przez zgęszczoną mgłę padały nikłe, krwawe promienie, odbijały się w licznych kałużach, w wilgotnych murach i sklepieniach i bladym, różowym blaskiem swoim sięgały aż tutaj. Na szczęście pan Rafałowicz tak ukrywał pod żupanem swą latarkę, że niosący światła z pewnością peregrynantów naszych dostrzedz nie mogli i dotąd nie dostrzegli.
Z tem wszystkiem niebezpieczeństwo było wielkie, gdyż owe tajemnicze światła szybko się po-