Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się śmiech obu idących za nim chłopców, śmiech huczący donośnie w tym długim i wązkim korytarzu.
Nakoniec Maciek wydobył się z błota, umorusany jak nieboskie stworzenie, z włosami polepionemi błotem, czarny, brudny i spluwający. Patrząc na śmiejących się z niego, choć mu się z razu płakać chciało, bo już nosem głośno pociągał, ale także śmiać się zaczął, a że pan Rafałowicz. naglił, by iść naprzód, więc ruszono, śmiejąc się i żartując z tej przygody Maćka.