Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 4.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
115
ROZDZIAŁ V.

Uszedłszy albo raczéy przeleciawszy blisko trzy godziny, Harwey w iednym momencie zmienił kierunek swéy drogi, udaiąc się z południa ku zachodowi. Czynił ten krok, iak mówił do swego towarzysza dla uniknienia patrolów, które przerzynając góry od wschodu, na iednym punkcie stały. Po niedługim czasie, skoro wędrownicy nasi doszli do wierzchołka skały nadzwyczaynéy wysokości, Harwey zatrzymał się, usiadł przy źródle z którego szumiącym na dół potokiem bystry, strumień wytryskał, zdiął z siebie mały tłómoczek, zaymuiący mieysce iego kramiku, i dobywszy z niego niektórych zapasów żywności zaprosił Henryka, aby z nim podzielić się chciał. Rodzay ten odpoczynku nie spodobał się Officerowi Angielskiemu, i zapytał Bircha: czyby rozsądniéy nie było, aby nie tracąc czasu, uniknąć przecięcia sobie dalszéy kommunikacyi.