Strona:Szpieg - romans amerykański Koopera t. 2.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
119
ROZDZIAŁ IV.

Minęła zresztą słabość Harweya. Strata oyca, wspomnienie tylu niebezpieczeństw iakie przebył, i tych, które go ieszcze czekały, stały się do niéy powodem. Lecz rozsądek przemógł wkrótce cierpienia, i ieżeli czuł, więcéy ieszcze zastanawiać się umiał, nigdy w naygorszym razie nie oddaiąc się rozpaczy. Nie uważał on, kiedy się ściemniło, i gdy spostrzegł iż go noc zaskoczyła, przywiązał czém prędzéy swą skrzynkę, i wziąwszy Katy za rękę: niech cię Bóg wspiera, dobra kobiéto, rzekł do niéy: wszystko co w tym domu zostaie należy do ciebie; byway zdrowa nie zobaczemy się iak.....
— W królestwie wieczności, zawołał głos, na któren zadrżał nieszczęśliwy Kramarz.
— Jak to! iuż, iuż, znowu nowy kramik, dodał Skinner. Łotrze! widać żeś czasu darmo nie tracił.
— Mało ieszcze nasyciłeś się mą krzywdą? zawołał śmiele Harwey. Nie dość