Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niem było sadzić drzewa, a przeto, chociaż dom jego stał na górze, o pół wiorsty nie można go widzieć, bo był zewsząd pokryty lasem, rybakom tylko pływającym po jeziorze przed okiem stała cała budowa. On także miał od przyrodzenia duszę poety, a chociaż sam nie pisał ni prozą ni wierszem, jednak każda powiastka o rozbojnikach, bohatérach, o czarach, i cudach nadzwyczaj go zajmowała, i każdą noc nie inaczéj zasypiał, jak tylko słuchając powieści, przeto, już było zaprowadzono, że nim zaśnie, po kolei jeden którykolwiek z czeladzi, musiał mu opowiadać gminną jaką powieść, i słuchał cierpliwie chociażby ta sama była powtarzana kilkadziesiąt razy. Jaśli kto przyjeżdżał do niego, mając jaką potrzebę, jakikolwiek podróżny lub kwestarz, najuprzejmiéj przyjmował, traktował, utrzymywał na noc i spełniał wszystkie chęci, nagradzał, aby mu tylko opowiedział jaką bajkę, a mianowicie w jesieni, kiedy nocy długie; ten gość był najmilszy dla niego, który najwięcej w zapasie miał historji, różnych zdarzeń i anegdot.
Ja kiedy przyjechałem do niego, bardzo mi był rad, rospytywał o obywatelach, u których przy obowiązku tyle lat przepędziłem, opowiadał o swojém gospodarstwie, o brzozach, lipach i klonach, które nad dachem mieszkania szeroko rospostrzeniły gałęzie swoje. Sąsiadów niektórych chwalił, innych zaś ganił, że oni zajmowali się tylko psami, handlem koni i polowaniem. Nakoniec po długiéj rozmowie o tém i o owem, rzecze do mnie. — Jesteś człowiekiem uczonym, chodziłeś do szkół Jezuitów, czytałeś wiele ksią-