Strona:Szandor Petöfi - Wojak Janosz.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
15

Janczi szedł wciąż szybko Pustą niezmierzoną,
Za nim szły: cień czarny, czarnych myśli grono;
W słońcu się dokoła kąpała natura,
Tylko w jego sercu była noc ponura.

Słońce już zrobiło z pół swego pochodu,
Gdy dopiero Janczi uczuł nieco głodu,
I nic w tém dziwnego, nie jadł od wieczora,
Ustawała noga, aż dotąd tak skora.

Usiadł tedy, widząc, że spocząć potrzeba,
I wydobył z torby słoniny i chleba,
Patrzyło nań słońce, niebo, a pod niebem
Delibab cudowna.... jadł słoninę z chlebem.

Dziwnie smakowała uczta niezbyt spora,
Chciał się po niéj napić, poszedł do jeziora,
Brzegiem kapelusza czerpnął nieco wody,
I krew jego spiekła doznała ochłody.

Niezaraz się znowu puścił w świat daleki,
Wprzód mu sen znużone zamrużył powieki,
Kretowiny sobie wyszukał pod głowę,
Pragnąc w śnie do drogi znaleźć siły nowe.

Sen go poniósł do tej, z któréj wyszedł wioski,
W objęcia Iluszki padł wolny od troski,
Już z jéj ust w uścisku miał spić miód i mleko,
Gdy go zbudził piorun padły niedaleko.