Strona:Stefan Napierski - Obrazy z podróży.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żek. Człowiek, krzyczący w epilepsji, jak bawół. Szare wróble dziobią nadobnie parujące końskie łajno. Fale nad umarłym okrętem, obrastającym mchem, jak wino w powieści. Mroźny horyzont zimy, zorany gwiazdami. Ciała zroszone potem popielatym o brzasku szarym, podrzucane dygotem drgawek, jak przed skonaniem, źrenice, przełamane konwulsyjnem zachwyceniem; rozłąko! Serca ubogich; płochość słów, skąpstwo wielkoduszności. Smutek pism humorystycznych, tragiczna katharsis. Różowe dziąsła smagłych kreolek, pochylające się nad brzuchami, z pomarańczowym kwiatem w oliwkowoczarnych włosach. Wielki pejzaż falującego stepu, zieleń bezsenna. Rozszerzone nozdrza topielców, ich twarz granatowa i pełna krwi. Czytelnicy gazet, z papierosem w rozchylonych wargach, przegięci anewryzmem. Lustro wieczoru w topieli zgniłej zieleni.. Żegnajcie!
Na skroniach szron męki, złocona blacha tortury. Pęka głowa, jak spieniona butelka miłej udręki, jak orzech, rozłupany z hukiem. Biało i czarno.
Już pod niebem nieubłaganem, przez widne dni, przez jasny wschód, przez skłon, czerwony od łun i sadzy, kroczą — w bluzach, z kaszkietami nasuniętemi na oczy — tytani nowych, prostych ras.

Achillesowi i Tadeuszowi Brezom.
1922 — 32