Strona:Stefan Napierski - Elegje.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A tarasy opadają stopniami głazów kruchych i skąpej zieleni,
Gdzie zapylone oliwki i wysuszone cyprysy.

III

Po najpiękniejszych uliczkach włóczący się, sam,
Podpatrujący cóż? prócz własnych przeobrażeń.
Niebacznie nimfę Echo płoszysz krokami.
Na stopniach, opadających ku lazurowej stali.
Słowa porzucone,
I nagły gwizd parowca ich treść obojętną
Dramatycznie podkreśla, akcentem uwiecznia.
Jak wijący się wykrzyknik dymu.
Nad mknącą motorówką przez powietrze jaskółki
Ścieg szyją świegotem, jak szybkiem czółenkiem,
Sztyletując niebo.

IV

Naprawdę to nie są drzewa:
Łagodne płomyki zieleni.
W posępnem zgęszczeniu barw,
W uśpionym mocną wonią parku.
Jaka wilgoć! cóż za melancholja!
Szmer miasta dobiega tu niekiedy
Wraz z niemodną melodją fal.
Obłoki: wspaniała muzyko.

V

Czegóż trzeba ci więcej, duszo nienasycona? Morze:
Granat atramentowy, gęsta czerń, i bliżej brzegu
Mleczny malachit, szmaragd roztopiony, jasno - zielony seledyn.