Strona:Stefan Napierski - Elegje.djvu/59

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    DO POETY

    Za ogrodzeniem śpiewy, w łunach wiążą snopy,
    Mroczniejsze. niż blask liścia, gdy zmierzch po nim spływa.
    W bukszpany zapatrzona źrenica nieżywa
    Liczy, jak puste lustra, bezcielesne stropy.
    Z oparu wybłyskują, rozchylając maski,
    Hermy, rylcem pobite: milczą, jak muzyka.
    Dymią żagwie. Zduszono we mgle rdzawe blaski.
    Gleba do warg podpływa i przez oddech wnika.
    Odejdź, młodzieńcze w czerni! Wyszczerbiono dłóta.
    By w wosku, który skleja martwe oczodoły,
    Wydrążyć punkt widzenia, jak urnom popioły,
    Źrenicę, co nicością niebios trwa, nakłuta.
    Jeszcze patrzeć na furtę, której gryfy strzegą.
    Nad bielmem czuwać nurtu, na zgasłej murawie:
    W chmury strome arkady, jak okrzyk śpiącego,
    Pną się po szczeblach plejad, by broczyć na trawie.
    Przebite zioła! Strzały w liściach, cierpią bluszcze,
    Żywopłoty dygocą, jak sina powieka.
    Czas płynie, struga chlusta. Ostrołuk powleka
    Tuman srebra i północ ponad niwą pluszcze.
    Biało-kamienna twarzy, o, uśpione oko,
    Zza szyby czuwające, jak stygnąca luna,
    Świeca pełga ukośnie ku podmuchom mroku,
    Dłoń opada i kona zadraśnięta struna.