Strona:Stefan Napierski-Ziemia, siostra daleka.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już zagryzione, by nie klekotały
o brzasku zęby.

I ten ostatni uśmiech; a to płacz jest!
Już tylko płacz: niechętny, wstrzymywany,
który kąciki ust opuszcza: drga w nich;
i naprzód w gardle dławi, dusi w krtani,
i pojedyńcze, skąpe łzy wyciska;
a potem buchnie szlochem: widne źródło;
o, niewymierna, o, bezdenna strugo,
o, krystaliczna, dzwoniąca melodjo
labiryntowa!
Fontanno, w szumne wzrastająca drzewo,
w listki — co chciwie rosę piją — drobne;
kaskado! wodotrysku! o, spienione,
bezsilne, spływające zawodzenie,
gdy wszelkie tamy pękną, wątłe runą
śluzy: i płyną, płyną, płyną łzy...
A nad chluszczącą tonią drobna tęcza,
lękliwa, ledwo widzialna, ostatnia,
jak niemożliwy uśmiech pojednania.

Oto jest o was, strome akwedukty,
przypowieść. Nikła melodja jabłoni
w cieniu się śniadym nad zwaliska kłoni,
które skrzydłami zmierzch powolny muska
i gwiazdy miota i w pustkę je goni.