Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czandauro, bo tylko na twój widok, słodkie ognie przenikają jej ciało. Czemu mnie unikasz, królu? Czy sądzisz, że nie umiem kochać?... że zabraknie mi żaru w oplotach królewskiego uścisku?
Odsłoniła przed nim iście posągową krasę. Wdowa po Oruru była piękną, bardzo nawet piękną kobietą. Może nawet piękniejszą od Rumi. Lecz było w niej coś drapieżnego, coś, co czyniło ją obcą i daleką. Gniewoszowi utkwiła głęboko w pamięci mściwa zapamiętałość, z jaką znęcała się nad skazanym na śmierć Marankaguą. Brakło jej kobiecej słodyczy i tego, co tak podziwiał u Rumi: rysu królewskości. Była tylko urodziwą, cudownie zbudowaną samicą.
O namiętności jej wiedział Czandaura od dawna. Nieraz czuł na sobie jej palące spojrzenia i dotknięcia rąk drżących od wzruszenia. Nieraz zauważył, jak szukała zbliżenia i krążyła dookoła jego domu. Nieraz cień jej postaci padał na jego drogę. I to go właśnie zniechęciło do Napo jeszcze bardziej. Bo utrudniała mu schadzki z Rumi. Zmuszała do zdwojenia ostrożności. Postanowił rozprawić się z nią dziś stanowczo.
— Jesteś piękną Napo — rzekł z uśmiechem, zesuwając z powrotem fałdy jej błę-