Strona:Stefan Grabiński - Wyspa Itongo.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gniewosz w kilku skokach przebył dzielącą ich przestrzeń i jednem uderzeniem pięści wymierzonem zręcznie w jego łokieć oswobodził ją z uścisku.
Mężczyźni spojrzeli na siebie dziko. Indywiduum zrobiło charakterystyczny ruch wstecz, jakby sięgając po broń w tylnej kieszeni. Gniewosz uprzedził go i paraliżując jedną ręką niebezpieczny gest, drugą uderzył go pod brodę.
Przeciwnik zawył z bólu i zwalił mu się pod nogi. Wtedy inżynier spostrzegł wystającą mu z tylnej kieszeni spodni rękojeść browninga. Szybko wyciągnął go i ukrył w kieszeni własnej zarzutki. Tamten tymczasem dźwignął się na nogi i błysnął parą złych, przekrwawionych ślepi.
— Te, hyclu! — warknął pieniąc się z wściekłości i odstępując o parę kroków. — Zapłacisz mi za to!
Znów sięgnął ręką poza siebie i zaklął:
— Te, doliniarz! Zwędziłeś mi spluw! Oddaj!
Gniewosz po raz pierwszy od lat był w świetnym humorze.
— No, no — tylko bez niepotrzebnej gadaniny. Wynoś się stąd czemprędzej, jeżeli nie chcesz oberwać jeszcze czegoś na drogę. A ten twój „spluw“ możesz sobie odebrać