Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem, że nie słyszę i obojętnie pomijałem milczeniem. Wtedy czyhał na inną sposobność, by zaznaczyć swe „społeczne“, jak się wyrażał, stanowisko.
Ilekroć okazywałem podziw i zachwyt z powodu jakiegoś nowego dzieła sztuki lub naukowego odkrycia, Brzechwa z cynicznym spokojem usiłował wykazać bezpodstawność uwielbienia lub też milcząc, siadał wprost naprzeciw i przez cały czas przeszywał mnie mrożącym do szpiku zezem, gdy uśmiech zjadliwej ironji nie schodził z niedomkniętych warg.
Już to wogóle nie odczuwał żadnych wstrząsów estetycznych: piękno nie działało nań w całem tego słowa znaczeniu. Był za to typowym snobem sportu. Nie było rekordu automobilowego, zawodów cyklistycznych lub matchu footballowego, do którychby nie stawał w pierwszym szeregu. Bił się na szpady jak fechtmistrz, strzelał bajecznie, uchodził za pływaka pierwszej wody. Naukę i uczonych ignorował, trzymając się zasady „nihil novi sub sole“. Mimo to nie można mu było odmówić wcale wysokiej inteligencji, która szczególnie przejawiała się w dowcipnych, zaprawionych zjadliwością powiedzeniach. Natury gwałtownej, nie znoszącej opozycji, miewał wieczne awantury i niezliczone mnóstwo honorowych spraw, z których zawsze wychodził obronną ręką.
Rzecz jednak dziwna — na mnie nigdy się nie „obrażał!“, pozwalając mówić sobie słowa nie