Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szpiegów wsi, gdyż ludzie sami wymijali z daleka mą siedzibę i nieraz widziałem, jak przechodząc mimo, żegnali się zabobonnie. Tak więc całymi tygodniami nie widziałem ludzkiej twarzy, chyba gdy kto przejeżdżał traktem, co się jednak zdarzało rzadko, bo ruch na tej linji od kilku lat osłabł znacznie i przeniósł się o parę wiorst na zachód.
Zacząłem więc obserwację.
Przedewszystkiem zastanawiała sama zagroda. Budowa jej na pozór niczem nie różniła się od zwykłych domostw, jakie spotyka się na przedmieściach lub przydrożnych zajazdach, a przecież...
Skutkiem szczególnego zestawienia proporcji zdawała się coraz to bardziej zwężać ku dołowi — tak, że podstawa w porównaniu ze szczytem była zadziwiająco mała i wątła; dach z górną częścią wprost przygniatał podwaliny. Całość dawała się przyrównać do chorobliwie rozwiniętego organizmu ludzkiego, który ugina się pod ciężarem anormalnego wybujania głowy.
Konstrukcja ta nadawała domowi charakter czegoś brutalnego, jakiegoś znęcania się silniejszego nad słabszym.
Nigdy nie umiałem sobie wytłómaczyć, jak mogła powstać i utrzymać się tego rodzaju budowa.
Podobne wrażenie robiły okna w stosunku do ścian znikająco małe; wciśnięte w grube mury gubiły się niemal w ich okropnym uścisku.