Strona:Stefan Grabiński - Klasztor i morze.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niezrównane — odparła z uznaniem Agnieszka, wiedząc, że Marja Augustyna dumną była na wytwory swego folwarku i nader czułą na pochwały.
— Musicie znać, siostro, jakieś specjalne arcana wyciskania twarogu — sekundowała jej dzielnie Bernarda. — Podobno i poza granicami klasztoru ludzie się go nachwalić nie mogą.
Marja Augustyna promieniała z zadowolenia.
— Nie tyle może ja, ile nasza poczciwa Otylja — odpowiedziała skromnie.
Cień przesunął się po pięknej twarzy wikarji.
— Otylja, wdowa po Paczuli? Ona wciąż jeszcze na waszym folwarku? — zapytała niechętnie.
— Ta sama, siostro Agnieszko, ta sama. Bardzo dzielna pracownica.
— Wolałabym się z nią tutaj nie spotkać.
— W takim razie proszę za mną wprost do mego „biura“. Dlaczego nie lubicie jej, siostro wikarjo?
— Sprawia na mnie wrażenie kobiety z gruntu cynicznej. Nie lubię wdawać się z nią w rozmowę.
— Nie zawsze była taką — wzięła ją w obronę Marja Augustyna. — Jestem starszą od Was, siostro, i pamiętam ją z dawniejszych lat. Bieda, nieszczęście, utrata męża na-