Strona:Stefan Grabiński - Engramy Szatery.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I dziś, 17 października zbliżał się naczelnik Zaklicza z bijącem sercem do miejsca wspomnień. Z zapartym oddechem odczytywał na kamieniach przebyte kilometry i pędził przed siebie unoszony na skrzydłach tęsknoty. A gdy już minął trzeci znak przydrożny i docierał do celu, utopił rysie spojrzenie w przestwór nad sobą i nie spuszczał zeń oczu. Lecz dziś nie ujrzał sygnału: przestrzeń niema i głucha czerniła się kirami jesiennego mroku.
Więc usiadł na kamieniu i czekał. Czekał godzinę, dwie, trzy, przetrwał północ i doczekał się brzasku: nie zapłonęły światła. Wtedy ze zwieszoną głową, chwiejnym, pijanym krokiem odszedł w stronę własnej stacji...
Nazajutrz zdarzył się w Zakliczu przykry wypadek. Przetokowy Jaksa wskutek własnej nieostrożności dostawszy się pod koła osobowego z Wygnanki, zginął poszarpany na strzępy. Z pogruchotanego nielitościwie ciała pozostała tylko ręka wyrzucona przez pociąg na tor pierwszy, tuż przed peronem. Ten krwawy szczątek człowieczy przyodziany w rękaw służbowej bluzy, z pię-