Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działów, by „zająć miejsce“ i ubiedz towarzyszy z owczego stada.
— Trzoda! — spluwał przez zęby. — Jak gdyby Bóg wie co na tem światu zależało, by jakiś tam pan B. lub jakaś tam pani W. przybyli „w porę“ z F. do Z.
Tymczasem rzeczywistość stanowiła rażący kontrast z poglądami Boronia. Ludzie wciąż wsiadali i wysiadali na stacyach, wciąż cisnęli się z tą samą zapalczywością, zawsze w tych samych praktycznych zamiarach. Ale też konduktor mścił się za to przy każdej sposobności.
W jego „rejonie“, obejmującym trzy do czterech wozów, nie było nigdy przepełnienia, tej ohydnej duśby motłochu, która kolegom odbierała nieraz ochotę do życia i była ciemną plamą na horyzoncie szarej, konduktorskiej doli.
Jakich używał środków, jakiemi szedł drogami, by osiągnąć ten ideał, nieziszczalny dla innych towarzyszy zawodu, o tem nikt nie wiedział. Faktem było, że nawet w czasie największej frekwencyi w porze świątecznej wnętrza wagonów Boronia zdradzały normalny wygląd; przejścia były wolne, w kuluarach oddychało się powietrzem znośnem. Siedzeń nadliczbowych i miejsc stojących konduktor