Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

urzędników. To mi dopiero rozmach, co się zowie! To mi fantazya!
Szygoniowi na widok tych odznak przychodziła nieraz szalona ochota zedrzeć je i zastąpić wizerunkiem psa, kręcącego się za własnym ogonem...
Cygaro żarzyło się powoli, rozpylając po przedziale obłoczki sinawego dymu. Zwolna ujmujące je palce rozkurczyły się leniwo i wonne trabuco potoczyło się pod kanapkę, pryskając rakietą drobnych iskier: palacz zadrzemał...
Puszczona świeżo w rury gorąca para zasepleniła cicho pod nogami i rozlała po coupé miłe, pokojowe ciepło. Jakiś komar spóźniony zanucił nikłą piosenkę, zatoczył parę nerwowych kręgów i skrył się w ciemny zaułek między wypuklinami pluszu. I znów tylko cichy pełgot palnika i miarowy łomot kół...
O jakiejś godzinie Szygoń przebudził się. Potarł czoło, zmienił senną pozycyę i spojrzał przytomnie po wagonie. Ku niemiłemu zdumieniu zauważył, że nie jest sam: miał towarzysza podróży. Naprzeciw, rozpostarty wygodnie na poduszkach, siedział jakiś urzędnik kolejowy i ćmił papierosa, puszczając impertynencko dym w jego stronę. Z pod rozpiętej lekceważąco bluzy służbowej wyglądała aksa-