Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już do wyjścia, nagle Szygoniowi wydało się, że twarz tę, wykrzywioną podobnym grymasem, już widział parę razy. Jakaś pasya poderwała go z miejsca i na odchodnem rzucił mu przestrogę:
— Panie skrzydlaty, uważaj na przeciąg!
— Proszę być spokojnym, zamykam drzwi.
— Uważaj pan na przeciąg — powtórzył uparcie — można czasem kark skręcić.
Funkcyonaryusz był już na korytarzu:
— Waryat lub pijany — zauważył półgłosem i przeszedł do sąsiedniego wozu.
Szygoń pozostał sam...
Był w stadyum jednej ze swych słynnych „ucieczek“. Pewnego dnia, ni stąd ni zowąd znachodził się ten dziwny człowiek o kilkaset mil od rodzinnej Warszawy, gdzieś na drugim krańcu Europy, w Paryżu, w Londynie lub w jakiejś trzeciorzędnej mieścinie we Włoszech — budził się ku niezmiernemu swemu zdziwieniu w jakimś nieznanym hotelu, który oglądał po raz pierwszy w życiu. W jaki sposób dostawał się niespodzianie w obce sobie środowisko, nie umiał nigdy w takich razach wytłómaczyć. Wypytywana o to służba hotelowa, mierzyła zwykle wysokiego jegomościa w żółtym płaszczu ciekawem, czasem ironicznem spojrzeniem i informowała go