Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dymów, kopciu i sadzy, pędził dalej bez tchu, rzucając poza siebie krwawe wspomnienie iskier i węglowych odmiotów...
W jednym z przedziałów klasy pierwszej wciśnięty w kąt między ścianą wozu a poduszką oparcia, drzemał mężczyzna przeszło czterdziestoletni, o silnej, herkulicznej niemal budowie ciała. Stłumione światło lampy, przecedzające się z trudem przez zaciągnięty ciemnik oświecało twarz starannie ogoloną, podłużną, z grymasem zaciętości wkoło wąskich ust.
Był sam; nikt nie przerywał sennego dumania. Ciszę zamkniętego wnętrza przekreślał chyba tylko stukot kół pod podłogą lub pełgotanie gazu w palniku. Czerwony kolor pluszowych poduszek rozpylał wkoło duszny, parny ton, który działał nasennie, jak narkoza. Miękki, ustępliwy pod palcami meszek materyi zciszał odgłosy, głuszył gruchot szyn, uginał się posłuszną falą pod naciskiem ciężaru. Przedział zdawał się pogrążony w głębokiem uśpieniu: drzemały zasunięte na kółkach firanki, wahały się sennym ruchem zielone siatki, rozpięte pod powałą. Ukołysany miarowym ruchem wagonu podróżny, przechylił znużoną głowę na wezgłowie i śnił. Wypuszczona z rąk książka ześliznęła się z kolan