Dziś zwłaszcza, wobec niebywałego napływu gości, praca w podobnie naprężonej sytuacyi była nader uciążliwa.
Zapadał powoli wieczór. Rozbłysły światła lamp elektrycznych, rzuciły potężne swe projekcye reflektory. W zielonych ogniach zwrotnic szyny lśnić poczęły ponuro-metalicznym połyskiem, giąć się zimnemi wstęgami żelaznych węży. Gdzieniegdzie w pomroce zapełgotał nikły kaganek konduktora, błysnął sygnał drożnika. W dali, hen, hen za dworcem, tam gdzie już gasną szmaragdowe oczy latarń, kreślił nocne swe znaki stacyjny semafor.
Oto właśnie wychodząc z poziomu, zatoczył kąt 45° i ustawił się w linii ukośnej: szedł pociąg osobowy z Brzeska.
Już słychać zdyszany oddech lokomotywy, miarowy gruchot kół, już widać jasnożółte okulary na przedzie. Wtoczył się na stacyę...
Z otwartych okien wychylają się złote loki dzieci, ciekawe twarze kobiet, powiewają przywitalne chusty...
Ława czekających na peronie posuwa się gwałtownie ku wagonom, wyciągnięte ramiona dążą obustronnie ku spotkaniu...
Co to za hałas tam z prawej?! Przeraźliwe gwizdy świstawek rozdzierają powietrze. Naczelnik krzyczy coś ochrypłym, dzikim głosem.
Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/45
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.