Strona:Stefan Grabiński - Demon ruchu.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gwałtownie rozpychając gawiedź, utorowałem sobie drogę do wnętrza. Tu zobaczyłem paru mężczyzn pochylonych nad sofą, na której leżał z przymkniętemi oczyma Joszt.
Odtrąciłem jednego i przypadłem do przyjaciela, chwytając go za rękę. Dreszcz grozy ściął mi krew: ręka Joszta zimna i sztywna jak marmur wysunęła się z mojej i opadła bezwładnie poza brzeg posłania. Na twarzy ściętej mrozem śmierci, w wichurze bujnych, popielatych włosów rozlany był cichy, błogi uśmiech...
— Udar serca — wytłómaczył stojący obok lekarz. — Dziś o północy.
Uczułem ostry, kłujący ból w lewej piersi. Odruchowo podniosłem oczy na zegar ścienny nad otomaną. — I on stanął w tragicznej chwili, i on wskazywał dwunastą.
Obsunąłem się na sofę, siadając przy zmarłym.
— Czy zaraz stracił przytomność? — zwróciłem się do lekarza.
— Na miejscu. Śmierć nastąpiła równo o dwunastej w nocy w chwili nadawania depeszy przez telefon. Gdy dziesięć minut po północy przybyłem zawezwany przez drożnika, pan naczelnik już nie żył.
— Czy kto telegrafował do mnie między