Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Badanie wydało widocznie wyniki ponure, bo chmurny i zasępiony zapuścił na wszystkie zwierciadła w domu szare, płócienne pokrowce. Po południu golił się „na pamięć“. Tegoż wieczora po raz ostatni rozmawiał ze sługą oko w oko; z zachowania się Józefa wywnioskował, że czas już najwyższy porozumiewać się z nim tylko przez drzwi z drugiego pokoju. Stary przypatrywał mu się zpodełba ciekawie i widać było, że zadaje sobie gwałt, by nie zrobić jakiejś uwagi. Wreszcie jednak mus wewnętrzny wziął w nim górę, bo pod koniec rozmowy na dobranoc rzucił niby niechcąco przypuszczenie:
— Wielmożny pan zapewne wkrótce stąd wyjedzie?
Pomian zaskoczony podniósł nań pytające oczy:
— A to dlaczego? Skąd ta nowina?
Sługa spuścił oczy zmieszany i bąkał niewyraźnie:
— Tak mi się coś zdawało... że niby... tak jakoś może teraz wypada... Jak to już było parę razy w ubiegłe lata... Zwyczajnie w taką paskudną godzinę pan wyjeżdżał... Bo tak prawdę mówiąc, wielmożny pan trochę teraz przemieniony...
— Idźże sobie precz do stu djabłów! — wrzasnął Pomian, zrywając się z krzesła — kto ci pozwolił wtrącać się do nieswoich spraw? Trzymaj język za zębami, jeżeli nie chcesz stąd wylecieć raz na zawsze!
Józef mocno skonfundowany wyniósł się cicho do swojej izdebki.
Odtąd rozmawiali ze sobą tylko przez drzwi. Wogóle od owego wieczora Pomian stał się dla świata