Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomian obserwował i milczał. Tryumfu przeciwnika nie odczuł jako własnej klęski. Przeciwnie. W pierwszych miesiącach „nowego systemu“ i on jakby uległ zbiorowej sugestji i jakby zawahał się. Przyszła myśl, że może na ideologję jego jeszcze za wcześnie, że może należy z nią jeszcze „poczekać“, póki naród nie zdobędzie silnych podstaw materjalnego dobrobytu. Wprawdzie przekorny głos wewnętrzny przypominał mu zasadnicze prawo ewolucji, że wszystko z ducha jest i dla ducha, a nie dla ziemskich celów, że wszelka moc i potęga, nie oparta o zrąb duchowej podwali, kruchą jest i nietrwałą — mimo to gwałtem tłumił jego podszepty, zatykając uszy przed „niewczesnym natrętem“. Dlatego umilkł i czekał na wyniki.
Nie czekał długo. Po kilku latach działalności Pradery zarysowały się na gmachu wzniesionym przezeń pośpiesznie podrzutem dzikiej, nieustraszonej energji pierwsze pęknięcia i przepukliny. Wykluczenie idealizmu i wiary w wyższy, metafizyczny rodowód człowieka zaczęło mścić się straszliwie. System Pradery, ten stalowy system, który chętnie porównywano z monolitem, wykutym z jednego granitowego bloku, zaczął chwiać się. Na horyzoncie polityki zagranicznej pojawiły się ciężkie, ołowiane chmury, grożące lada dzień rozpętaniem piorunowej burzy, wewnątrz kraju rozszalała orgja praktycznego materjalizmu i brutalnej zmysłowości. Jednostronność systemu wystąpiła w groźnych konturach...