Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz z pedanterją docierały niemal wszędzie, budząc zainteresowanie, otwierając nowe perspektywy i rozdale. Jakiś świeży, ożywczy prąd zaczął krążyć dzięki nim wśród ludzi, podniosły się zbróżdżone troską dnia powszedniego czoła, rozbłysły nadzieją zaświatów umęczone oczy...
Lecz i Pradera nie próżnował. I on zdołał skupić dokoła siebie rzeszę zwolenników, którzy z fanatyzmem gotowi byli poprzeć go w poczynaniach. Zdobywszy katedrę filozofji ścisłej, zaczął z niej ciskać gromy potępienia na obóz przeciwnika. Wykłady jego jasne, a lapidarne, przygotowane starannie i metodycznie, mogły zczasem stać się bronią zabójczą, tem bardziej że i on władał językiem mocnym i giętkim jak stal damasceńska. Z żelazną konsekwencją wypleniał profesor w duszach słuchaczy wszelki choćby najwątlejszy „chwast mistycyzmu“, wypłaszał „narowy transcendentalizmu“, „rozsnuwał na nici“ szarej, zimnej „rzeczywistości“ błękitne tkaniny marzeń i metafizycznych tęsknot...
Gdy po kilku latach pracy zdobył wpływ znaczny, postanowił rozszerzyć pole działania na sferę polityki i zaczął ubiegać się o mandat. Szczęście mu sprzyjało: został posłem. Wkrótce rozbrzmiały jego nazwiskiem sprawozdania z posiedzeń sejmu; przemówienia jego energiczne, nacechowane logiką chłodną a mocną, zwróciły na siebie powszechną uwagę. Niebawem ześrodkował dokoła swej osoby klub „Przyjaciół Państwa“, którzy z nieubłaganym uporem torowali mu drogę na-