Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pieczne rubieże tego, co daje eksperyment i zdrowy, chłopski rozum, bardziej przemówił do przekonania profesorów, niż „mgliste i ryzykowne kalkulacje“ marzyciela, „tkniętego nalotami chorobliwej mistyki“.
To rozstrzygnęło o losie Pomiana. Rozgoryczony niepowodzeniem, porzucił raz na zawsze „karjerę naukową“, by odnaleźć się w dziedzinie sztuki. Po trzech latach wewnętrznych zmagań się, wątpliwości i rozterki wykwitł w ciągu kilku szalonych, twórczych nocy egzotyczny kwiat jego poezji. Pomian stanął odrazu na wyżynach. Czar, wiejący z jego utworów dziwnych i jak obłęd zawrotnych, rzucił mu odrazu pod stopy publiczność i krytykę. Ten młody, dwudziestokilkuletni człowiek stworzył własną szkołę, pozyskał uczniów i naśladowców. Lecz miał i zaciętych wrogów. Bo też nie mogło być inaczej. Jego mocna i żywiołowo oryginalna indywidualność stawiała ludzi wobec nieuchronnej alternatywy: albo należało poddać mu się bez zastrzeżeń lub też bez zastrzeżeń odrzucić. Namiętny rytm jego sztuki zniewalał do bezwzględnego uwielbienia lub do gwałtownego protestu.
Jakoż po szeregu ocen pochwalnych, nawet entuzjastycznych, nadpłynęła zjadliwa fala krytyki.
Na czoło opozycji wysunął się wtedy po raz pierwszy Kazimierz Pradera. Lubo niepowołany, raczej uczony niż literat, „chwycił za pióro z powodów zasadniczych“ i rozpoczął po dziennikach kampanję przeciw rywalowi. Strony artystycznej utworów „dyskretnie“ nie poruszał, pozostawiając tę sprawę „zawodowcom“ — natomiast