Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Gębarski - W pruskich szponach (cz. I).pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakże to?… A przed chwilą tak dobrze opowiadałeś?…
— I wszystko bym opowiedział dokładnie i dokumentnie… Ale raz jeden stary Gotlieb, niby gospodarz z „Pod Kozła“, jak do mnie nie doskoczy, jak nie capnie łapami za książkę, tak ją mi z ręki wyrwał… Rany Boskie!… jak nie krzyknę, jak nie zacznę lamentować… A on mnie zaraz w kark… zaraz pięścią po głowie… „Ach, polnische hundt!…“ — krzyknie. „Takie parszywe książki znosisz mi do domu!…“ I zaraz książkę podarł, podeptał, a sam do kąta po kij poskoczył, jeno mu się ogromny brzuch zatrząsł. Widzę, że Szwab rozżarł się i gotów mnie nawet zabić, jak się nie zerwę, jak nie pójdę we drzwi… Uciekłem na plebanię… Stamtąd ksiądz wikary do ciotki do Lipia napisał i ta przyjechała mnie zabrać… Ach, mój Boże! do dziś żałuję tę pięknej książki o królach i miastach polskich… Tylkom się tyle z niej nauczył, com teraz opowiedział. Szwab mi ją złodziej podarł i zniszczył…
Dwaj panowie Sieciechowie mruknęli groźnie, jak dwa niedźwiadki:
— Gałgan Szwab!
— Nikczemnik!…
— Więc więcej, Grzesiu kochany, nie możesz nam opowiedzieć… Szkoda!… Ale i za to, cośmy usłyszeli, dziękujemy ci…