Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rowe, których siłę nośną tworzył już nie ów niebezpieczny, używany jeszcze przed wiekiem, gaz oświetlający, czy też wodór, lecz niepalny hel — a ogromne ich cielska sunęły poważnie poniżej samolotów, rozbrzmiewając okrzykami i śpiewami setek uczestników wycieczek.
Ale i na powierzchni ulic było rojno i gwarno. Środkiem warczały cicho chodniki ruchome, zapełnione tłumami. Na jezdni, umieszczonej poniżej, pędziły samochody — samoloty. A nawet chodniki boczne przedstawiały w tej godzinie porannej widok ożywiony, kończyły się bowiem nabożeństwa w świątyniach.

Snuły się więc i tu gromadki barwne. Dziewczęta w zgrabnych białych, różowych lub błękitnych tunikach, panie starsze w stolach najrozmaitszych barw i fasonów. Moda rzymska stała się katastrofą dla kapeluszniczek, gdyż nie licowały z nią najmniejsze nawet kapelusze. I nie dziw, że świat kobiecy chętnie zgodził się na taką tyranję mody. Rozwój eugeniki, ćwiczenia fizyczne, warunki higjeny takie, o jakich nie miały wyobrażenia pokolenia dawniejsze, dały kobietom włosy bujne, lśniące, mocne, któremi każda z pań szczycić się była rada. Gdzie niegdzie więc tylko lekkie palje lub lacerny[1], opadając wdzięcznemi fałdami na ramiona i kibić, osłaniały przed słońcem uczesania na sposób grecki i rzymski. Przeważnie jednak

  1. Pallium, lacerna — zarzutki.