Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starzec stanowczo — żądam, aby nic o tem, co tu zaszło, nie doszło do jej świadomości. Gdy się obudzi, zdawać jej się będzie, że zasnęła chwilowo pod wpływem znużenia. Niech trwa w tem przekonaniu, przynajmniej do czasu. Tego wymagam.
Wymówiwszy te słowa, puścił ruchem wolnym rękę pani Iry. Oczy jego zagasły.
W tejże chwili pani Ira westchnęła lekko i, ocknąwszy się, spojrzała zdziwiona po obecnych.
Na twarzy jej zarysował się wyraz zakłopotania.
— Ach, przepraszam! — zawołała, uśmiechając się prosząco. — Nie spodziewałam się, aby dzisiejsze całodzienne oczekiwanie na nowiny tak mnie wyczerpało nerwowo. I wyobraźcie sobie, zdawało mi się, widocznie pod wpływem rozmowy, że jestem nie tu, lecz w otoczeniu Azjatów i że ten, którego widzenie miałam dzisiaj, przypadł mi do nóg... Jeszcze raz przepraszam. Może przeszkodziłam panom w rozmowie?
— Bynajmniej! — zawołali jednocześnie Znicz i Parker, a Ela przysunęła się do matki i, obejmując jej szyję, przycisnęła wargi do twarzy matczynej.
— Zmęczona jesteś matuchno — rzekła czule. — Trzeba odpocząć.
Parker i dr. Chwostek powstali.
Po chwili znaleźli się wszyscy trzej na terasie dachu, gdzie oczekiwał samolot naczelnika policji.
— Wybacz, pośle, to, co się stało — rzekł wów-