zajściu naczelnika policji stołecznej, a zarazem kolegę z ław szkolnych i przyjaciela, i już wyciągnął rękę po słuchawkę telefonu, gdy nagle przemknęła mu przez głowę myśl niepokojąca:
Jeżeli — rozumował — jest obecnie do tego już stopnia śledzony przez Azjatów, jeżeli potrafili tak zręcznie wtargnąć do jego mieszkania — to nie ulega też wątpliwości, że znaleźli sposób podchwytywania rozmów, prowadzonych przez niego radjotelefonem. Rozmowa przeto z naczelnikiem policji uprzedzi ich, że wie już o wszystkiem i ma się na baczności.
Pod wpływem tej myśli porzucił aparat telefoniczny, siadł przy biurku i skreślił szybko list do przyjaciela.
Wysłanie listu nie wymagało posłańca lub samolotu. Znicz zwinął kopertę, włożył ją do niewielkiego metalowego futerału cylindrycznego, wsunął futerał do rury, umieszczonej obok biurka, zamknął ją i przechylił wdół lewar do niej przytwierdzony.
Załatwiwszy się z tem, powstał, odciął nożyczkami taśmę metalową fonografu z zagadkowemi wyrazami, zwinął ją starannie, położył na biurku i czekał.
Z szybkością błyskawicy futerał z listem podążył wdół do rury podziemnej, biegnącej wzdłuż domów, tam wpadł na ruchome korytko i popędził do najbliższej stacji pocztowej, segregującej listy według adresów.
Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/51
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.