Przejdź do zawartości

Strona:Stefan Barszczewski - Czandu.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce okropnej wiadomości, zebrał się w Waszyngtonie kongres na sesję nadzwyczajną.
Rzeczowe, trzeźwe obrady trwały niedługo. I tu bowiem przestały panować dawne demokratyczne porządki. O sprawach państwa rozstrzygał głos ludzi, znających głęboko jego potrzeby.
Zrozumiano całą grozę niebezpieczeństwa, dla którego zażegnania raz na zawsze nie można już było kierować się względami humanitarnemi.
I oto w chwili, gdy w Warszawie odbywało się przygnębiające posiedzenie rady nieustającej, w stolicy Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, śród głębokiego wzruszenia zebranych, powiadomionych poufnie przez rząd o okropnych skutkach tego kroku, zapadła jednomyślnie decyzja rozstrzygająca.

*

Bezradna, straszna cisza przygnębienia zalegała jeszcze salę obrad rady nieustającej, gdy przerwał ją dźwięczny sygnał telefonu iskrowego i głos donośny:
— Pan prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej!
Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc i zwrócili ku wielkiemu pudełkowemu telekinematografowi, przytwierdzonemu do ściany w końcu długiej sali. Na ekranie widniała już trybuna kongresu Stanów